Granicę w pociągu przekraczamy bez zakłóceń i po 10 rano dojeżdzamy do Kijowa. Bagaże lądują w "kamerze schranienia", a mnie czeka pierwsza trudność na trasie - kupno biletu do Moskwy. Poszło jak po maśle po kwadransie stania w kolejce dostalem bilet na pociąg wyjezdzający o 16 - oczywiscie miejsce w plackarcie, górne niestety w korytarzu, a nie w boksie. Mam więc jeszcze jakieś 4 godzinki czasu. Kijów zwiedziłem szczegółowo rok temu tak więc tym razem pozostaje spacer. Jadę metrem do centrum i idę w kierunku Michajłowskiego Soboru, a potem Andrijewskim Zjazdem (obok cudnej cerkwi św. Andrzeja) na Podół - tu obiadek w Pyzatej Chacie - gorąco polecam rodzaj baru szybkiej obsługi, ale wyłącznie z daniami kuchni ukraińskie. Smacznie, tanio i przede wszystkim szybko. Wracam metrem na dworzec, odbieram plecak i melduje sie na peronie. Pociąg już podstawiony, większośc pasazerow juz w wagonie, jako ze mam miejsce na górze na razie lokuje sie na siedzeniu pod oknem. Pociąg rusza prowadnica rozdaje posciel, kazdy zaczyna moscic sie na swojej koi. Pode mną jedzie babcia podruzująca wraz z liczną rodziną (która rozlokowala sie w dalszej czesci wagonu),a na łozkach w boksie m.in matka z córką - dość małomówne rosjanki. Póżnym wieczorem ukrainska kontrol graniczna - bez fajerwerków - kładę się spać. Rosyjski posterunek graniczny dopiero za 200 km, w Briańsku.