Dzień zaczynam od spaceru po Kitajgorodzie - dzielnicy w której znaduje się mój hostel. Jest tu dużo spokojniej, niż w turystycznym centrum miasta, chociaż i tu można znależć ciekawe obiekty - np moskiewską synagogę. Po śniadanku kontynuju zwiedzanie, tymrazem przede mną nie lada wyzwanie - odwiedzić Lenina. Idę na Plac Czerwony, pod Mauzoleum w zasadzie brak ludzi, kolejka zaczyna sie znacznie dalej, poz placem u wylotu ul. Tweskiej. W kolejce kilkaset osób, ale wszystko idzie naprawdę sprawnie, po połgodzinnym stani i zdeponowaniu plecka, aparatu i komorki w szatni, wchodzę do Mauzoleum. Lenin jest wyeksponowany w odziemnej sali, dookoła stoją strażnicy nie pozwalający się zatrzymać i przypatrzyć Wodzowi Rewolucji. Po wyjściu z Mauzoleum, oglądam jeszcze pomniki najważniejszych osób w ZSRR i wracam po rzeczy zostawione w przechowalni. Przede mną jeszcze jedna atrakcja Moskwy: cerkiew i parkw Kołomienskoje - uroczej dzielnicy z dala od miejskiego zgiełku. Park jest miejscem wypoczynku mieszkańców stolicy - oprócz cerkwi z XV w. wpisanej na listę UNESCO, znajduję się tu również mały skansen oraz... drewniany domek Piotra I (z czasów pobytu cara w Archangielsku). Całość jest prawdziwą oazą zieleni w betonowym mieście. Zauroczony "pięknymi okolicznościami przyrody niepowtarzalnej" w pewnej chwili zauważyłem, że do odjazu pociągu do Astrachania zostało 1,5, a tu trzeba jeszcze dojechac do centrum, odebrać plecak z hostelu i dotrzeć na dworzec Kazański... zdążyłem w ostatniej chwili, na 3 minuty przed odjazdem. W pociągu (wagon plackartnyj rzecz jasna) mam tym razem dolną leżankę w korytarzu, tak więc podróż minie znacznie wygodniej niż ta do Moskwy. Po sąsiedzku w boksie podróżują dwaj Dagestańczycy (byli w Moskwie za pracą, lecz jej nie znaleźli) oraz Zaira - dziweczyna ucząca się w Moskwie, wracająca do Machaczkali na swoje 18 urodziny. Generalnie większość podróżnych jedzie az do Dagestanu, jestem jednym z nielicznych pasażeró wysiadających wcześniej. Wieczór mija w miłej atmosferze: Dagetańczycy częstują mnie chlebem i serem własnego wyrobu (oraz wódką rzecz jasna), ja się odwdzięczam swoimi zapasami - furorę robi herbata w torebkach-piramidkach (takiej w Dagestanie nie znają).