Kolejny dżdżysty dzień, z rana idę do dacanu (w języku kałmuckim nazywa się churuł) - w mieście są dwie świątynie: ja wybieram większy położony w centrum churuł Złotego Oblicza Buddy Shakjamuni. Akurat trwa nabożeństwo, zdejmuję buty i siadam w kącie sali. Sala jest dwupoziomowa jej centralny punkt zajmuje gigantyczny posąg Złotego Buddy - na przeciw niego kilkunastu mnichów prowadzi nabożeństwo. Ubrani są w tradycyjne czerwone szaty. Wracam do hotelu, biorę pecak i udaję sie na dworzec, po drodze raz jeszcze wchodzę do klasztoru, by zrobić zdjęcia. Przy okazji kupuję parę pamiątek: buddyjskie dzwoneczki i młynek modlitewny. Spod klasztoru łapię marszrutkę na dworzec. Autobus do Astrachania odjeżdża o 13 mam więc jeszcze trochę czasu by kupić coś na drogę. Przy straganie z bjelaszami i czeburiekami (bułki z przeróżnym farszem) spotykam kobietę pochodzącą spod Żytomierza (Ukraina), jak się dowiedziała, że jestem Polakiem stwierdziła że jesteśmy rodakami w końcu Żytomierz od granicy z Polską jest oddalony raptem o ... 500km.
Bez przeszkód docieram do Astrachania, jest 18 a pociąg do Kijowa odjżdża o 1 w nocy. Plecak zostawiam w przechowalni, a sam jadę do centrum, spaceruję po nabrzeżu Wołgi, jem kolacyjkę w knajpie na statku - sandacz z frytkami + piwo za jakieś150 rb. Wracam na dworzec biorę łóżko w Komanatach Otdycha na 2 godzinki (200 rb), przy okazji korzystam z prysznica i tak mija czas do odjazdu pociągu. Na peronie kupuję jeszcze wędzonego sandacza dla rodzinki i pakuje sie do pociągu (relacja Baku - Kijów, bilety kupione przez Internet).